1. Sterylizator na UV
Nasze odkrycie! Malutki sterylizator do smoczków i butelek na baterie, sterylizujący poprzez światło UV. Sprawdził nam się genialnie w podróży i ogólnie na wszelkich wycieczkach. Bardzo szybko sterylizuje i można go użyć tak na prawdę w każdych warunkach. Niestety jest bardzo delikatny – zepsuł nam się po zderzeniu z podłogą…
2. Termos (i pokrowiec termoizolacyjny na butelkę)
Jeśli planujesz dłuższą podróż (a nie karmisz piersią) lub ogólnie konkretniejsze wyprawy to dobry termos jest podstawą. Nasz termos jest firmy Esbit i mogę polecić z czystym sumieniem. Natomiast dostaliśmy go w prezencie, więc nie mam porównania i nie wiem jak wypada na tle innych termosów – ale trzyma ciepło bardzo długo (spokojnie ponad 12 h). A to najważniejsze! Aha i spokojnie przeszliśmy kontrolę na lotnisku z termosem pełnym wody.
3. Buteleczki z gotowym mlekiem
Znalazły się w tym zestawieniu, bo uratowały nam tyłek w samolocie. Kupiliśmy na totalnie „wszelki wypadek” 4 jednorazowe buteleczki po 90 ml gotowego Bebilonu i nakręcany smoczek (takie jak Janek dostawał w szpitalu). Ogólnie nie miałam w planie ich używać, bo mieliśmy ze sobą mleko, które Młody je na co dzień i zapas wody w termosie. Ale pech chciał, że Młody nam się rozchorował kilka dni przed podróżą i był zupełnie nie w sosie, nie chciał jeść, marudził, wypluwał butelkę. I tym sposobem w samolocie zmarnowaliśmy dwie porcje, a nie zdążyliśmy umyć butelek, bo zaczął się atak kolek, więc oboje stawaliśmy na głowie, żeby nieco załagodzić sytuację… Ani się obejrzeliśmy już zaczęło się przygotowanie do lądowania i nie można było iść do łazienki, a Janek akurat zaczął płakać na jedzenie! Więc tutaj buteleczki sprawdziły się super, po prostu nakręca się na nie smoczek i w sekundę dziecko ma jedzenie.
4. Dobra torba na wózek
Dobra torba do wózka to podstawa. Dobra, czyli pojemna, mocna, z kieszeniami, najlepiej nieprzemakalna. U nas sprawdziła się gigantyczna torba ze Smyka (firmy Smiki) – i spokojnie przeszła na lotnisku wypchana po brzegi jako bagaż dziecka. Wchodzi do niej zapas ciuszków na cały dzień, pieluchy, jedzenie, termos, zabawki. Ma kieszenie termoizolacyjne na butelki, bardzo dużo różnych kieszonek, matę do przewijania, solidnie wykonana – jedyny jej mankament to, że jest dość ciężka sama w sobie.
5. Mata do przewijania
Tak jak pisałam – u nas mata była częścią torby, więc nie kupowaliśmy jej specjalnie, ale jeśli nie masz jej w asortymencie torby to koniecznie dokup! Przewijanie w wózku to wycieczkowy standard więc mata w takiej sytuacji bardzo się przydaje!
6. Chusta/ nosidło
Jeśli wybierasz się do Hiszpanii (lub innego południowego kraju) i chcesz zwiedzać mniejsze miasteczka, to chusta lub nosidło będzie niezbędnym gadżetem. Wiele miejsc jest takich, że nie ma opcji wjechania wózkiem. Wąskie uliczki, schody, góry i inne przeszkody, z którymi wózek niestety, ale przegrywa. Ale nosidło przyda się również na lotnisku – możesz wtedy zapakować wózek na spokojnie w domu w folię czy pokrowiec, nadać go już przy odprawie i mieć święty spokój. Jeśli mówimy o Hiszpanii, to nosidło jest super także przy wycieczkach autobusem międzymiastowym. Nawet jeśli jedziesz do miasteczka oddalonego o 5 km, ale linią podmiejską, a nie zwykłą, to wózek musisz spakować do luku bagażowego, a dziecko wziąć na ręce. A autobusy lubią jeździć szybko i zatrzymywać się na przystankach na krótko – o wiele łatwiej wysiada się z nich z dzieckiem w nosidle, niż na rękach. My korzystamy z chustonosidła Caboo Close – trochę łatwiejsze niż chusta, a trzyma lepiej niż nosidło.
7. Namiocik/ łóżeczko
Jeśli z kolei wolisz plażowanie to polecam Ci mały, składany namiocik/ łóżeczko (bardziej wygląda to jak taki mały basenik z daszkiem). My kupiliśmy ten gadżet już tutaj na miejscu w Hiszpanii (firmy Babymoov) i jestem baaardzo zadowolona! Młody uwielbia w nim spać i się bawić, oczywiście najbardziej uwielbia rozwalać go swoimi kopniakami, ale to już taki charakterek po Tacie… Składa się to w małą torebkę i spokojnie można zabierać ze sobą na wycieczki. Daszek chroni od słońca i wiatru, na które dobrze jest uważać, bo niemowlaki mają bardzo wrażliwe oczka (my właśnie borykamy się z zapaleniem spojówek).
8. Kocyki/ pieluszki różnej grubości
Przed podróżą zastanawiałam się głównie nad tym, jakie zabrać ubranka dla Młodego, a teraz uważam, że ważniejsze są… kocyki! Pogoda potrafi być różna to jedno, ale są też inne kwestie – klimatyzacja, wiatr, słońce (świetnie sprawdza się duża pieluszka bambusowa na budkę wózka), przewijanie, jedzenie, tłumy ludzi, uwielbiających zaglądać do wózka, miejsca nie do końca czyste itd. Generalnie pieluszki i kocyki są u nas w użyciu non stop i na pewno wzięłabym ich więcej, gdybym wiedziała, że tak będą „schodzić”.
9. Zestaw do oczyszczania noska
Czyli sól morska i coś do odciągania (u nas typowy aspirator katarek). Pediatra poleciła nam odglucić nosek tuż przed lotem, żeby mniej zatykały się uszy. Czy pomogło – nie wiem, ale przekazuję dalej 🙂 Wzięliśmy również aspirator do odkurzacza, ale zupełnie się nie przydał, bo jak na razie nie mieliśmy tutaj normalnego odkurzacza (co ciekawe w jednym mieszkaniu Pani nam powiedziała, że odkurzacza się nie używa, bo kaflowe podłogi odkurza się… tylko zmiotką).
10. Przenośna karuzela
No dobra, przechodzimy do zabawek. My wzięliśmy tego dosyć mało (dwie książeczki, dwa miśki, dwa gryzaki, karuzelkę), ale to co jest bardzo fajne na wyjazd to właśnie taka przenośna karuzela, którą można przyczepić do różnych rzeczy. Poza oczywistym zastosowaniem jak przyczepienie do wózka, to przyczepiałam ją np. do stolika, pod którym leżał Janek, do sznurka na bieliznę rozwieszonego w pokoju, czy nawet do zasłony prysznicowej, żeby umilić kąpiel 🙂
11. Mała zabawka, którą się przyczepia do ubrania
Jeszcze lepszy patent niż karuzelka. Malutka zabaweczka (u nas mini szeleszcząca książeczka), którą można przyczepić do ubranka, zapewni spokój podczas podróżowania bez obaw, że gdzieś spadnie i nie będzie można jej ponownie włożyć do buziaka. Dobrze też, żeby było to coś, co można szybko wyprać i wysuszyć.
12. Butelka samosterylizująca się
Tego nie mamy i żałuję. Mieszkaliśmy już w 4 różnych mieszkaniach i wszędzie była mikrofalówka, a nie wszędzie był czajnik… Więc kiedy nasz sterylizator spadł i się rozwalił to musieliśmy grzać wodę w garnku na kuchence na wyparzenie butelek… Teraz już mamy czajnik, ale tak czy siak uważam, że jest to fajny patent ułatwiający życie.